środa, 14 lipca 2010

Planeta małp (Boulle)

Planeta małp zapewne znana jest wielu osobom dzięki świetnemu filmowi z 1968 roku w reżyserii Schaffnera oraz beznadziejnemu filmowi z 2001 roku w reżyserii Tima Burtona. Nie każdy o tym wie, ale najpierw powstała książka, o której poniżej.

Książka opowiada o losach trzech naukowców, którzy lądują na planecie Betelgeza, na której małpiszony okazują się rasą inteligentną, zaś ludzie to zwykłe dzikusy. Zupełnie odwrotnie niż na Ziemi. Główny bohater - Ulisses Merou - trafia do niewoli i w próbuje przekonać małpy o swojej inteligencji, że nie jest zwykłym zwierzakiem. Wyobraźcie sobie sytuację, w której w starożytności jakiś czarnoskóry niewolnik chciałby udowodnić swojemu panu, że jest mu równy. Podobnie jest w tej rewelacyjnej książce - małpy za cholerę nie dają się przekonać. W pewnym momencie Merou całkowicie zrezygnowany zaczyna dziczeć, lecz w porę się opamiętuje i godnie reprezentuje gatunek ludzki. Małpy męczą go prostymi łamigłówkami, a ich rozwiązanie przez Ulissesa tłumaczą tym, że jest dobrze wytresowanym zwierzakiem. To tak w skrócie o początku książki, która rozwija się niezwykle dynamicznie i pełna jest świetnych pomysłów Boulle'a. Zakończenie jest po prostu rewelacyjne i choćby dla niego warto podjąć się lektury niezwykle ciekawego dzieła Francuza. Na szczęście nie tylko ono sprawia, że książka jest wartościowa. Jest to dzieło nieco ambitniejsze niż przeciętna powieść sci-fi.

Co do adaptacji - ta pierwsza jest akceptowalna, choć w okrutny sposób spłyca wydźwięk powieści i ogólnie jest mocno zamerykanizowana. Kultowa scena kończąca nie ma miejsca w książce (gdzie jest jeszcze lepszy motyw wg mnie), ale można to wybaczyć, bo przeszła (słusznie) do kanonu. Z kolei adaptacja Burtona to jakieś nieporozumienie - najlepiej spuścić zasłonę milczenia.
Info panel
Autor: Pierre Boulle
Kraj/język: Francja/francuski
Rok: 1963
Oryginalny tytuł: La planete des singes

PS Wydanie książki, które czytałem ma na okładce jakiegoś goryla i stateczek - kicz nieco, ale mniejsza z tym. Zmierzam do tego, że przeglądając w internecie okładki innych wydań natrafiłem na takie, na których jest kadr kończący film. Raz, że jest to zdradzanie zakończenia filmu, BO NIE KSIĄŻKI, bo w książce tego motywu nie ma, a więc taka okładka jest totalnie wzięta z kosmosu. Ktoś w ogóle książki nie czytał i wrzuca chwytliwą okładkę? Irytują mnie zawsze wznowione wydania, bo akurat wyszedł film i na okładce jakiś z niego kadr, ale tylko trochę. Z kolei nie do zaakceptowania jest wrzucanie na okładkę czegoś, co miało miejsce w filmie, a nie w książce. P.

niedziela, 11 lipca 2010

Głęboki sen (Chandler)

Znowu mocno filmowo, jest to raczej wpis o filmie, a o książce przy okazji. Czyli: książką a film:

O ile z Sokołem maltańskim sprawa była prosta, tak tutaj już zdecydowanie nie jest. Powieść Hammetta była przeniesiona na ekran niemalże 1:1, zaś Chandlera już nie bardzo. Po pierwsze wynika to ze stylu książek - Sokół nie jest aż tak zakręcony, zgadza się intryga jest zawiła i niezwykle ciekawa, ale nie aż tak wielopiętrowa i wielowątkowa jak w Głębokim śnie. Po drugie jest tam narracja trzecioosobowa, zaś u Chandlera pierwszoosobowa, co w przypadku filmu jest trudne do odwzorowania, więc Hawks nawet nie próbował. I chyba szkoda.

Dobrze więc - film Sokół stawiam na równi z książką, zaś z Głębokim snem jest nieco inaczej. Otóż scenariusz zbyt odbiega od pierwowzoru, to właściwie nieco inna intryga, może przesadzam, ale jest wiele istotnych zmian, a czytelnik książki momentami może się zadziwić i nie wiedzieć o co chodzi. Pewne zmiany są dobre, pewne niezbyt. Ogólnie po lekturze książki ma się lekki mętlik w głowie, ale wszystko jest dopięte na ostatni guzik, jasne i klarowne. Coś nie pasuje? Otwieramy wybrany rozdział i czytamy jeszcze raz i jest ok. Z filmem tak nie jest, on zostawia furtkę, inaczej - puste pole, które można sobie dowolnie wypełnić, bo w scenariuszu nie jest wszystko dopięte. Naprawdę zakręcona intryga i teraz pytanie czy odbierać to jako zaletę czy nieudolność scenarzystów? To kwestia indywidualnych preferencji, ja osobiście uwielbiam takie niedopięte scenariusze.

Humphrey zagrał genialnie, podobnie jak Bacall i ogólnie aktorsko nie mam nic do zarzucenia. Nieco nie podobały mi się scenerie w plenerze oraz strzelaniny/walki nieco sztywne, ale poza tym cudnie. Szczególnie dialogi wypadają genialnie, rozegrane po prostu mistrzowsko. Nic dziwnego, bo Bogart to klasa sama w sobie.

Teraz pointa - wolę Sokoła, zdecydowanie bardziej wolę Sokoła. Zarówno książkę jak i film. Obejrzeć oba to obowiązek każdego szanującego się kinomana, klasyka pełną parą i nic tego nie zmieni. Ile w tym zasługi Bogarta niech każdy oceni sam. Według mnie ktoś inny w tych rolach nie udźwignąłby tego z takim mistrzostwem jak Humphrey.

W książce Big Sleep gdy Marlowe spotyka się z córeczką generała mówi do niego, że jest wysoki, na co on, że to nie jego wina. W filmie, jako że Bogart jest średniego wzrostu, mówi ona, że nie jest zbyt wysoki, na co on, że starał się. Cudowna sprawa, oko puszczone w stronę czytelników, niezwykle mi się to spodobało.

Jeszcze coś: w książce na ostatniej scenie jest cudowny monolog Marlowe'a o "głębokim śnie". Szkoda, że nie udało się tego Hawksowi wrzucić do filmu, bo raz, że wyjaśnia to tytuł, a dwa byłoby cudnym zwieńczeniem tego dzieła, jak w Sokole, a tak mamy nieco bezpłciową pointę.

Małe co nieco o książce: jest dobra, jest cholernie dobra, na dodatek zachęca do powtórnej lektury, ale coś w niej nie do końca gra, bym mógł piać peany. Nie jestem w stanie sprecyzować co jest nie tak, ale Sokół maltański spodobał mi się bardziej. Niestety mam wrażenie, że wynika to głównie z warunków, w których czytałem obie książki - Sokoła bez stresu i w wygodnym fotelu po nocach, zaś Głęboki sen między wrzucaniem żwiru do betoniarki a żonglowaniem cegłami.
Info panel
Autor: Raymond Chandler
Kraj/język: Stany Zjednoczone/angielski
Rok: 1939
Oryginalny tytuł: The Big Sleep

wtorek, 6 lipca 2010

Książki i filmy

Znalazłem niedawno listę wybranych filmów, które są adaptacjami książek. Lista jest dosyć obszerna, a i tak stanowi mały wycinek takich filmów. Plusem jest to, że znajdują się na niej ważniejsze książki/filmy. Oto kilkanaście z nich - wybrałem według głośności filmu, a nie "jakości" książki, bo ilu z was widziało Grona gniewu Forda? Publikuję je dlatego, gdyż doskonale wiem, że masa ludzi nie zdaje sobie np. sprawy, że Milczenie owiec najpierw było na papierze, jak i wiele, wiele innych dzieł. W ramach edukacji (w nawiasie pierwszy reżyser - drugi pisarz):
Pożegnanie z Afryką (Pollack - Blixen Finecke)
Planeta małp (Schaffner - Boulle)
Mechaniczna pomarańcza (Kubrick - Burgess)
Nagi lunch (Cronenberg - Burroughs)
Głęboki sen (Hawks - Chandler)
Morderstwo w Orient Ekspresie (Lumet - Christie)
2001: Odyseja kosmiczna (Kubrick - Clarke)
Ostatni Mohikanin (Mann - Cooper)
Park jurajski (Spielberg - Crichton)
Łowca androidów (Scott - Dick /Czy androidy śnią...)
Imię róży (Annaud - Eco)
Spartakus (Kubrick - Howard)
Trzy dni Kondora (Polack - Grady/Sześć dni Kondora)
Firma (Pollack - Grisham)
Sokół maltański (Huston - Hammett)
Lot nad kukułczym gniazdem (Forman - Kesey)
Lśnienie (Kubrick - King)
15:10 do Yumy (Davies - Leonard)
Jackie Brown (Tarantino - Leonard)
Dziecko Rosemary (Polański - Levin)
Siedem lat w Tybecie (Annaud - Harrer)
Milczenie owiec (Demme - Harris)
Ostatnie kuszenie Chrystusa (Scorsese - Kazandzakis)
Grek Zorba (Kakojanis - Kazandzakis)
Lista Schindlera (Spielberg - Keneally)
Ojeciec chrzestny (Coppola - Puzo)
Wywiad z wampirem (Jordan - Rice)
Frankenstein (np. Whale - Shelley)
Mefisto (Szabo - Mann)
Śmierć w Wenecji (Visconti - Mann)
Przeminęło z wiatrem (Fleming - Mitchell)
Konformista (Bertolucci - Moravia)
Lolita (Kubrick - Nabokov)
Chłopcy z ferajny (Scorsese - Pileggi)
Dracula (np. Coppola - Stoker)
Stalker (Tarkowski - Strugaccy/Piknik na skraju drogi)
Pachnidło (Tykwer - Suskind)
Tron we krwi (Kurosawa - Shakespeare)
Barry Lyndon (Kubrick - Thackeray)
Lampart (Visconti - Tomasi di Lampedusa)
Ben Hur (Wyler - Wallace)
Absolwent (Nichols - Webb)
Ptasiek (Parker - Wharton)

poniedziałek, 5 lipca 2010

Sokół maltański (Hammet)

Nieduża powieść kryminalna z 1930 roku, która w 1941 doczekała się genialnej adaptacji filmowej Johna Hustona (jego debiut reżyserski) z wspaniałym Humphreyem Bogartem w roli głównego bohatera. Nie chcę rozstrzygać co jest lepsze - książka czy film - jedno jest pewne - lepszej adaptacji nie można sobie wyobrazić. Mówi się, że Sokół maltański Hustona to pierwszy prawdziwy film noir, a dla wielu najlepszy. Trudno to rozstrzygać, bo konkurencja w tej kategorii jest silna - Bulwar wschodzącego słońca, Głęboki sen, Trzeci człowiek czy Podwójne ubezpieczenie, z późniejszych - Chinatown Polańskiego czy jeden z moich ulubionych filmów Dotyk zła Wellsa. Taka mała dygresja filmowa, ale myślę, że ważna, bo gdyby nie powstał film Hustona, to zapewne jeszcze długo bym nie sięgnął po książkę Hammeta.

Sam Spade wraz ze swoim partnerem są prywatnymi detektywami (trudno by było inaczej w powieści kryminalnej). Dostają sprawę od pięknej, tajemniczej pani (femme fatale), podczas śledztwa ginie partner i osoba śledzona. Gliniarze chcą znaleźć winnego, Sam chce dowiedzieć się o co chodzi, a przy tym nieco zarobić. Pojawia się kilku tajemniczych gości, każdy łże jak pies, a czytelnik wraz z bohaterem nie bardzo wie o co chodzi. Akcji jest mało jako takiej, wszystko rozgrywa się na płaszczyźnie dialogów, w których bohaterowie nawzajem wyczuwają się - kto ile wie/jak bardzo kłamie. Intryga jest niezła, zaskakująca i wciągająca. Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Momentami jest dosyć brudna, ale to tylko plus. Świetnie oddaje klimat tamtych lat - książka-noir po prostu. Każdy kto widział choć jeden film tego typu będzie wiedział o co chodzi. Ta atmosfera jest niczym mgła, tak gęsta, że można powiesić na niej siekierę.

Polecam tę książkę, a szczególnie zazdroszczę tym, którzy nie widzieli filmu. Nie czytałem wielu kryminałów, ale wydaje mi się, że ten jest jednym z lepszych wszech czasów. W zanadrzu mam Głęboki sen, to będę mógł się lepiej rozeznać.
Info panel
Autor: Dashiell Hammet
Kraj/język: Stany Zjednoczone/angielski
Rok: 1930
Oryginalny tytuł: The Maltese Falcon

Grona gniewu (Steinbeck)

Moje pierwsze spotkanie ze Steinbeckiem. Długa i bardzo dobra książka opowiadająca o losie rodziny rolniczej z Oklahomy, która rusza na zachód do pracy. Sytuacja ich, jak i wielu tysięcy im podobnych, jest niewesoła - praca ich rąk zastąpiona zostaje mechanicznymi pojazdami, więc stawki jakie mogą zarobić są śmiesznie małe. Generalnie zalatuje tu lewactwem, ale mimo wszystko coś w tym jest. Sympatyzuje się z bohaterami, a banku zachodniego się nienawidzi. Podobnie jak wszystkich szeryfów i ich zastępców. Historia jest wręcz wzruszająca, a sposób jej podania po prostu mistrzowski. Te 700 stron czyta się niemalże jednym tchem.

Rozdziałów jest 30 i ciekawym zabiegiem jest to, że co drugi (z drobnym wyjątkiem) jest pisany jakby bezosobowo. Opowiada nie o losach tej konkretnej rodziny, ale ogólnej sytuacji w kraju. Najwspanialszy jest jeden z początkowych o tym jak handlowcy sprzedają rolnikom samochody. Powalający swym artyzmem jest ten o zniszczonych plonach, a przytłaczający tragedią o traktorzystach za 3 dolary dziennie i dodatkowych pieniądzach za rozjechanie domów.

W książce przebłyskuje Fichte i Hegel. Każdy z osobna to nic nie warta dusza, dopiero wspólnie coś konstytuujemy. Wielka, globalna dusza istnieje, a my wobec niej jesteśmy niczym powiada Jim Casy ustami Toma Joada.

Dobroć prostych ludzi rozbraja, dla nich liczy się tylko trud pracy i zaspokojenie instynktów. Fichte by się wkurzał, ale z drugiej strony ich dobroć płynie z czystego rozumu, wolnej woli, a nie z odwoływania się do empirii. Coś TRZEBA zrobić i tyle, obowiązkiem jest bronić rodzinę czy karmić piersią umierającego włóczęgę.

To jest jedna, myślę sobie, z tych książek, które każdy człowiek musi przeczytać. Nie będę przesadzał i mówił, że jest równie ważna jak Bracia K. czy Wojna i Pokój, ale naprawdę trzeba.

Info panel
Autor: John Steinbeck
Kraj/język: Stany Zjednoczone/angielski
Rok: 1939
Oryginalny tytuł: The Grapes of Wrath

Wstęp

Zamierzam tu wrzucać krótkie opisy książek, które przeczytałem. Będę starał się to robić na bieżąco. Przeczytana książką => wrzucam opis. Raz: może kogoś to zainteresuje (wątpliwe), Dwa: za kilka miesięcy/lat będzie mi niezwykle miło poczytać te opisy.

Kiedyś chciałem tak robić z filmami (plasmatis), ale z góry wiedziałem, że nie dam rady. Są okresy gdy oglądam po 5-6 filmów dziennie, więc opisanie każdego byłoby za dużym wysiłkiem, a książek nie czytam więcej niż 4-5 tygodniowo. Różnica jest znacząca.

Moje zainteresowania książkowe są szerokie, ale z góry uprzedzam, że dramaty czytam rzadko, raczej z obowiązku niż szczerej chęci. Poezja zaś wydaje mi się podejrzana. Najbardziej cenię klasykę - Tołstoj to był wielki człowiek. Generalnie nie mam pisarzy, których nie lubię, a szczególną sympatią darzę m.in. Hemingwaya, Tołstoja, Londona, Hessego, Kerouaca, Keseya i wielu, wielu innych w sumie. Ja ogólnie jestem początkującym amatorem czytelnikiem, który dopiero łata dziury w znajomości tego, co każdy znać powinien. Szkoda, że nawet pomimo tego momentami czuję się jak wielki znawca literatury. Taka rzeczywistość XXI-wieczna.

Dla osoby, która uczciwie (bez używania google) rozszyfruje skąd nazwa bloga stawiam transcendente piwo.

PS Prosta prawda na koniec - żadna książka nie zastąpi rozmowy na żywo z człowiekiem, ale na pewno każda dobra książka niesie nieporównywalnie więcej niż jakikolwiek film, gra, kolorowy magazyn, ipod, facebook itp. Ironią losu jest, że piszę to na blogu. P.